środa, 17 grudnia 2014

Moczka wigilijna






Coś wyjątkowo pysznego Moczka wigilijna


Coś dziwnego będzie, coś czego nie spotyka się na zwykłych, wigilijnych stołach.
 A to dlatego, że albo nie ma wiedzy, albo nie ma ochoty na przyrządzanie.
 Jest to bardzo śląska potrawa, tak śląska, że niektórzy Ślązacy nie wiedzą, że jest. 
Poważniej pisząc, bo mówienie tu raczej nie wypada, jest to dość tradycyjna potrawa,
 jednak bardzo rzadko spotykana, ze względu na: 
właśnie – albo nieznajomość przepisu,
 albo niechęć do niego spowodowaną chyba różnymi odmianami owej (moczki),
 które różnią się smakiem nawet bardziej niż jedyne, oryginalne wersje bigosu domowego.
 Nazwa jest dziwnie brzmiąca i niewiele osób, które znam, a które znają potrawę, wiedzą skąd taka nazwa.
 Bazą do moczki jest piernik, zwykły ciemny bakaliowy piernik.
   Dziś można kupić „gotowca” w sklepach na Śląsku (nazywa się to: piernik do moczki), . 
Ale dawniej, piernik twardy, zeschnięty, przed przygotowaniem moczki, moczyło się w niewielkiej ilości przegotowanej, letniej wody, tak by zmiękł całkowicie (moczenie i już się wszystko wyjaśniło), aby dało się go przetrzeć przez sito.
 Po przetarciu przez sito kleista maź, która jest efektem, staje się podstawą do moczki. Dawniej, tak całkiem dawniej, klasycznie było też, by drugą bazą był wywar jarzynowy (z marchwi, selera, pietruszki, pasternaku), ale z tego, co wiem, jeśli ma być deser na zupełnie słodko, to taki wywar możemy sobie podarować.
 Mając „wymoczony” i przetarty piernik, możemy się zająć kolejnymi składnikami.
 Problemem jednak, jest podanie konkretnych ilości, z tego względu, że wszystko zależy od tego, jaki moczka ma mieć charakter;
 ilość każdego składnika determinuje jej smak, aromat i konsystencję – jest w tej materii pełna dowolność, gdyż można uzyskać smak ciekawego nadzienia bądź też gęstego kremu bakaliowo-czekoladowego.
 Moja wersja jest gęstym budyniem, jest to wersja optymalna, wypraktykowana przez moja babcię, a sprawdzona przeze mnie – dygresja:
 Śląsk jest takim regionem, który można nazwać mikrokosmosem, Czesi, Polacy, Niemcy i Austriacy próbowali panować na terenach śląskich z mniejszymi lub większymi skutkami, które są widoczne w architekturze i…w kuchni).
 Wybierając jedną wersję, moją, będą jakieś konkrety: 20 dag rodzynek, 20 dag migdałów, 20 dag orzechów włoskich , 20 dag orzechów laskowych, jedna gorzka czekolada, jedna łyżka kakao (opcja), litrowy słoik kompotu wiśniowego lub/i agrestowego (wiśnia rekomendowana, wiśnie bez pestek, można dać obydwa w dobranych przez siebie proporcjach), ½ kostki masła, 2-3 łyżki mąki, cukier, przetarty piernik, 100 ml wódki wyborowej (min. 45%, ale nie mocniej niż 50%), 10-15 dag śliwek suszonych (im mniej przydymione, tym lepsze), mogą być też morele z kompotu lub suszone, w ilości 10-15 dag, sok z jednej cytryny lub sok porzeczkowy,bądź kompot porzeczkowy. Rodzynki podgotować w niewielkiej ilości wody z cukrem, tak by zrobiły się miękkie.
 Z masła i mąki zrobić złocisto-brązową zasmażkę, migdały sparzyć, obrać i posiekać drobno (albo kupić gotowe), orzechy również (laskowe obrać i pokroić w połówki), śliwki suszone również drobno pokroić. 
Do dobrego garnka (grube dno, by się nie przypalało) wrzucić: wymoczony i przetarty piernik (ilość piernika określa konsystencję, im więcej tym gęstsze, średnia ilość to 30-35 dag suchego piernika ), ugotowane rodzynki (bez odcedzania, ale tej wody musi być naprawdę niewiele, tyle, by w czasie gotowania rodzynki były przykryte), zasmażkę, bakalie (śliwki, morele, migdały, orzechy), kompot wiśniowy/agrestowy, czekoladę i na małym ogniu pilnować, by garnek nabierał temperatury.
 Mieszać trzeba praktycznie nieustannie, gdyż jeśli się przypali (a wcale o to nietrudno) to smak będzie zepsuty spalenizną.
 Gdy zacznie dojrzewać do wrzenia, zdjąć z ognia i doprawić: cukrem, cytryną lub kakao, w zależności od tego jakie ma być – mocno słodkie, mniej, kwaśniejsze, czy bardziej kakaowe.
 Po doprawieniu podgrzewać do momentu, aż zachce się moczce wrzeć i wtedy wlać wódkę, wymieszać dokładnie i zdjąć z ognia.
 Taki oto przepis daje w efekcie konsystencję budyniu czekoladowego z mocną nutą wiśni, śliwek suszonych, rodzynek i delikatnym brzmieniem pozostałych bakalii.
 Nie ma odpowiednika w żadnym innym regionie Polski, nie ma też innej okazji, by przepis ten wypróbować. Jest to przygotowywane wyłącznie w okresie Świąt Bożego Narodzenia,
*********************************************************************************************

Moczka

Moczka − śląska potrawa przyrządzana na Boże Narodzenie.
Przygotowywana jest ze specjalnego rodzaju piernikamigdałówrodzynek, suszonych śliwek, suszonych moreli, gruszek, suszonych fig, orzechów laskowych i dużej ilości ciemnego piwa, w którym moczy się składniki. Zamiast piwa używano dawniej wywaru jarzynowego lub rosołu na łbach karpi.
Należy dodać, że w każdej części Śląska przepis na moczkę jest inny, głównie różni się on dodatkami ale podstawą moczki pozostaje piernik.
Z czasem przepis na moczkę zmieniał się, dziś można spotkać go również bez dodawania piwa, z dodatkiem owoców oraz kompotów tak aby moczka była słodka a nie przypominała zupy jarzynowej z owocami.

Moczka czyli śląska zupa piernikowa z bakaliami



To z Wikipedii i ten u góry
taki przepis znalazłam na moim starym blogu, ale to wcale nie jest mój przepis na moczkę, bo moja moczka jest z regionu opolskiego, a przepis na moja moczkę jest bardzo stary, ale o wiele mniej skomplikowany i także juz nie taki jak to robiła prababcia z dodatkiem krwi z karpia i rosołu z głów .. 
Podałam przepis na zupę z karpia. Otóż ta zupa była bazą dla  moczki. Prawdopodobnie kiedyś był to sos z karpia po królewsku, ale to tylko moje osobiste podejrzenie.
 Karpia potem robiło się w różny inny sposób, ale smak na sos pozostał i bardzo smakował na zimno i bez ryby,no i zrobiło się z tego zupełnie odrębne danie.
Teraz ten kupiony piernik do moczki nie trzeba długo moczyć ani przecierać bo z łatwością się rozpuści w cieczy.

U mnie  jeszcze jest jedynie wywar jarzynowy jako baza dla moczki, ale nie daję do niej rosołu z głów karpia, i nie jest to zupa u mnie, ale raczej taki korzenny o smaku piernika i suszonych śliwek pełen przeróżnych bakalii przepyszny deser o konsystencji budyniu, podawany jako deser na zimno..podobnie jak makówki..
A o makówkach napiszę jutro

********************************************************************************************
Oj dyskusja na temat moczki może byc ,,ciekawa" hehe skopiowałam jedynie  po to by podkreślić to o czym powyżej tu napisalam..

Gość: Jerzy
Nie chcę być złośliwy, ale to co przeczytałem w tych trzech opisach to nie przepisy na moczkę tylko na "wymoczkę". Tak wiem, że to różne części regionu i może ktoś coś gdzieś skąś zasłyszał, albo po drodze zmodyfikował bo coś w składnikach nie pasowało ! Jeden coś lubi, a drugi nie no i właśnie stąd różne unowocześnienia. Sam słyszałem kilka dla mnie akurat dziwnych przepisów, no ale to co zobaczyłem na Plesie przerosło moją wyobraźnię. Np. czereśnie w moczce, to katastrofa ! I jeszcze od sąsiada to jakaś szopka !?

Mój, a właściwie przepis mojej mamy na moczkę, która nauczyła się go od swojej mamy wygląda zdecydowanie inaczej. Smak tej tradycyjnej zupy wigilijnej jest niezmienny odkąd sięgam pamięcią, a moja mama gotuje ją już od 50 lat.

Nie będę teraz przedstawiał prawdziwego przepisu na to arcydzieło śląskiej sztuki kulinarnej bo już mamy po świętach, ale na przyszły rok chętnie podzielę się wiedzą na ten temat.

Tak jeszcze na marginesie to dodam, że te opublikowane przepisy to bardziej przypominają tzw. bryję, która też chyba była podawana w różnych częściach Śląska w czasie kolacji wigilijnej.

I jeszcze tylko uchylę rąbka tajemnicy bo sam od pięciu lat z dużym powodzeniem gotuję ten przysmak, że początek długiego wielogodzinnego gotowania zaczyna się od zrobienia wywaru z głów rybich, a konkretnie z karpia.

Szczęśliwego Nowego Roku dla wszystkich kucharzy i kucharek domowych i nie tylko.
30 grudnia 2007, 23:20 • Odpowiedz • Naruszenie regulaminu

0 / 0
Gość: moczka
U mnie w domu moczkę robi się na wywarze z warzyw - marchew, pasternak, seler. Z owoców to dodaje się tylko kompot z pieczek.

Musi być też obowiązkowo ciemne piwo a do wyciagniecia smaku dodaje się też sok z cytryny...




wtorek, 16 grudnia 2014

Przepis na zupę z karpia i takie przy tym pogaduszki wspominki

http://napiecyku.pl/2013/11/rosol-z-karpia/


Rosół z karpia

Odkąd pamiętam na Wigilię, jako pierwsze danie jemy rosół z karpia. Dziadkowie w czasie wojny zostali wysiedleni na Śląsk i tam spędzili cztery lata życia. Z przekazów rodzinnych wiem, że stamtąd przejęli większość dań wigilijnych. Nie wiem czy zupa z karpia to typowo śląskie danie, ale rodzina u której dziadkowie mieszkali właśnie taką Wigilię przygotowywała. Inne pyszne danie wigilijne ze śląska to makówka, czyli słodka chałka moczona w mleku z makiem i bakaliami, podana na zimno. W najbliższym czasie również podam na nią przepis. Gorąco Polecam:)
IMG_8012
Składniki
  • Głowy i tłuszcz z karpia, im więcej tym lepiej. Ja zwykle kupuję trzy karpie, ale biorę także od rodziców i tak jemy wspólnie wigilię. Zupę z karpia robię z sześciu głów.
  • 2 pietruszki
  • 2 marchewki
  • seler
  • 1 pełna łyżka mąki
  • łyżka masła
  • sól, pieprz
  • gałka muszkatołowa 1 niecała łyżeczka
  • grzanki jako dodatek
  1. Głowy dokładnie czyszczę, usuwam oczy i skrzela, ( jeżeli skrzela zostaną, zupa  może mieć gorzki smak )
  2. Głowy i tłuszcz zalewam zimną wodą i gotuję 20 min, dodaję warzywa i ponownie gotuję ok. 30 min. na bardzo małym ogniu.
  3. Zupę odcedzam przez gęste sito. Do wywaru dodaję zasmażkę przygotowaną z mąki i masła, gałkę muszkatołową i przyprawiam do smaku. Całość krótko podgrzewam.
  4. Zupa z karpia najbardziej smakuje z domową przyprawą i z chrupiącymi grzankami. Smacznego!!!
IMG_8005

poniedziałek, 15 grudnia 2014

Siemiotka. Tak tą zupe nazywała moja babcia Anna, która mi opowiadała co jedli na wigilie w ich opolskim chłopskim domu

w niektórych jeszcze śląskich domach siemieniotka jest podawana podczas wieczerzy wigilijnej, a przepis na tę potrawę jest przekazywany z pokolenia na pokolenie.
 A przygotowywano ją w następujący sposób: najpierw gotowano w osolonej i ocukrzonej wodzie ziarna konopi tak długo, aż popękały. Wodę z gotowania odlewano do osobnego naczynia, a konopie tłuczono w żelaznym albo kamiennym garnku tłuczkiem na miazgę. Potem zalewano konopie wrzącą wodą, dokładnie płukano, aż woda stawała się biała i zalewano przez sito do naczynia, w którym zbierano wywar z konopi. Przecieranie powtarzano nieraz pięciokrotnie, aż z konopi pozostawały same łuseczki, a w naczyniu zebrało się wystarczająco konopnej polewki. Stawiano ją na piecu, zasypywano drobno zmieloną kaszą jaglaną i gotowano chwilę. Dla podniesienia smaku dodawano do niej przed podaniem na stół soli i cukru. (…) Zupę nakładano na głębokie talerze.

obrazek z sieci
 A kiedy na jednym talerzu spotykały się ziarna prosa, tatarki i konopi,  to według dawnych wierzeń dawały siłę magiczną i wróżyły  powodzenie.


http://ugotuj.to/ugotuj/-20201409/zupa+siemieniotka+/p/



Zupa "Siemieniotka"

A A A Drukuj
Oceń przepis (7 głosów)

ZUPA "SIEMIENIOTKA" - składniki:
  • Do przygotowania tej prastarej zupy potrzebujemy:
  • - 30 dkg konopi
  • - litr mleka
  • - 3 łyżki mąki
  • - 1-2 łyżki cukru
  • - płaską łyżkę soli
  • - łyżkę masła
  • - oraz 2.5 litra wody
  • kasza gryczana lub zwykła
ZUPA "SIEMIENIOTKA" - sposób przygotowania: Konopie płuczemy na sicie, zalewamy wrzątkiem i odcedzamy, a następnie gotujemy przez godzinę w 2 litrach wody. To jest obróbka wstępna. Teraz nasiona odcedzamy, wysypujemy na dno garnka i przy pomocy drewnianej kuchennej pałki wyciskamy z nich białą zawartość nasion. Otrzymane w ten sposób "mleczko" przelewamy do drugiego naczynia, zaś do nasion konopi dolewamy stopniowo 2,5 litra gorącej wody, przeznaczona na zupę i czynność tłuczenia nasion powtarzamy kilka razy. Uzyskaną podstawę zupy wigilijnej dopełniamy mlekiem, zagęszczamy mieszaniną mąki i wody słodzimy i solimy do smaku. Całość zagotowujemy, stale mieszając, aby zupa nie przypaliła się i nie wykipiała. Przed podaniem dodajemy łyżkę masła i trzymamy pod pokrywką dla uniknięcia kożuszka. Zupę podaje się z kaszą gryczaną albo zwykłą. To moja tradycja rodzinna którą przekazujemy od pokoleń życzę smacznego.
*******************************************************************************
Nasza dawna wigilia, jeżeli chodzi o dania wigilijne różni się znacząco od tego  co teraz jadamy. Ale własnie dlatego w tym tygodniu będzie tu u mnie na blogu trochę pachniało tą naszą śląską starodawną kuchnią, która nawet już i dla mnie czasem jest mało znaną, tak jak ta Siemiotka gotowana  na wigilię także przez moją Prababcię Florentynę dawno, dawno temu... 
Babcia opowiadała mi jak od samego rana jej matka stała nad garami w kuchni i robiła ta zupę i jak bardzo pracochłonna była to potrawa. Nie za bardzo zresztą smaczna i dlatego została przez następne kobiety z naszej rodziny zastąpione innymi zupami. U mnie w domu od kiedy wyszłam za mąż jest bulion rybny z grzaneczkami na maśle. 

niedziela, 14 grudnia 2014

Trzecia niedziela adwentu Gaudete in Domino”

http://www.oltarz.pl/index.php?action=show&id=745

Trzecia niedziela Adwentu jest tradycyjnie nazywana niedzielą “Gaudete”.

 Nazwa pochodzi od pierwszego słowa antyfony na wejście “Gaudete in Domino” (czyli “radujcie się w Panu”).


 Antyfona ta jest poświadczona już w najstarszych zachowanych antyfonarzach liturgii rzymskiej z VIII i IX w.


 (wówczas antyfona na wejście była refrenem Psalmu śpiewanego na rozpoczęcie Mszy św.)


 i została także zachowana w obecnym Mszale.



(...)
 Niedziela “Gaudete” miała większe znaczenie w dawnych czasach, gdy Adwent miał znacznie silniejszy niż obecnie koloryt pokutny, co wiązało się z przyjęciem w ramach liturgii rzymskiej niektórych zwyczajów z Galii. I tak w Adwencie nie grano na organach i nie przyozdabiano prezbiterium kwiatami. Wolno było to robić jedynie w niedzielę “Gaudete”. Ponadto w niedzielę tę śpiewano hymn “Chwała na wysokości Bogu”. Był to przedsmak radości zbliżających się świąt Narodzenia Pańskiego. W Rzymie celebrowano niedzielę “Gaudete” szczególnie uroczyście. Jak poświadczają źródła z XII i XIII w., papież o północy sprawował liturgię w bazylice św. Piotra. Najpierw odprawiano oficjum odpowiadające dzisiejszej Godzinie czytań, potem sprawowano uroczystą Mszę św. Papież przywdziewał ornat koloru różowego.

Dzisiaj nie uważa się Adwentu za czas pokutny, akcentuje się raczej pełne radosnej tęsknoty oczekiwanie, dlatego też nie przywiązuje się już takiej wagi jak kiedyś do niedzieli “Gaudete”. Nie ma już zakazu gry na organach czy umieszczania kwiatów przy ołtarzu w Adwencie, stąd też trzecia niedziela Adwentu nie stanowi już pod tym względem wyjątku. Nie praktykuje się też śpiewu “Chwała” w tę niedzielę. Można natomiast stosować różowy ornat.

Chociaż tradycja niedzieli “Gaudete” nie jest już tak akcentowana jak kiedyś, nie oznacza to że należy ją pomijać. Przeciwnie, jest ona bardzo cenna i zapominanie o niej byłoby niewątpliwym zubożeniem. Temat radości ze spodziewanego przyjścia Zbawiciela jest obecny w tekstach liturgicznych tego dnia. Kolekta tej niedzieli zawiera prośbę, “spraw, abyśmy przygotowali nasze serca i z radością mogli obchodzić wielką tajemnicę naszego zbawienia”. Również czytania biblijne we wszystkich trzech cyklach (A-B-C) nawiązują do radości. (....)





Wiara daje mi pocieszenie i oparcie w każdej chwili,

 a najbardziej wtedy, gdy jestem sama i na pomoc 

człowieka nie można już liczyć.

 Wiara daje pewność, że życie ma sens i niezależnie od 

tego, jak ciężkie chwile trzeba przeżyć ....


Fresk Michała Anioła z Kaplicy Sykstyńskiej

Dialog wiary z niewiarą toczy się w każdym człowieku, a nie tylko pomiędzy ludźmi – 




Święta rewolucja w Betlejem od której liczymy czas


ks. Jan Twardowski
Już wzdychał
o tym jak naprawdę było
zaczął się modlić do świętej rewolucji w Betlejem
od której liczymy czas
kiedy znów zaczął merdać puszysty ogon tradycji
wprosiła się choinka za osiemdziesiąt złotych
elegancko ubrana
mlaskały kluski z makiem
kura po wigilii spieszyła na rosół
potem milczenie większe niż żal
i już na gwiazdkę stuprocentowy szalik przytulny jak kotka
żeby się nie ubierać za cienko
i nie kasłać za grubo
zdrzemnął się na dwóch fotelach

wydawało mu się że słowo ciałem się stało – i mieszkało poza nami
nawet usłyszał że za oknem przyszedł Pan Jezus
prosty jak kościół z jedną tylko malwą
obdarty ze śniegu i polskich kolęd
za wcześnie za późno nie w porę

nacisnął dzwonek, dzwonek był nieczynny


sobota, 13 grudnia 2014

Proszę o nastrój przedświąteczny- wiem ze dziś 13 Grudnia dobrze pamiętam ten dzień



Prawdziwa albo i nie ,
ale jak dla mnie bardzo pouczająca opowieść.

 Pozwólmy dzieciom wierzyć ,dopóki tylko chcą i mogą wierzyć.
Okrucieństwem jest człowiekowi zabierać jego wiarę.

 Miłego dnia wszystkim zaglądającym



Kilka dni przed Bożym Narodzeniem p. Gertruda rozpoczęła w klasie okrutną grę, która jej zdaniem miała zadać śmiertelny cios dawnym „przesądom”. Wycelowała jak zwykle w Anielkę.
„Dziecko – powiedziała – jeśli cię rodzice wołają – co czynisz?” „Przychodzę”. „Lecz wyobraź sobie, że oni wzywają twoją zmarłą babcię?” „Ona nie przyjdzie”. „A gdyby wołali Babę Jagę albo Czerwonego Kapturka?” „Nie przyjdą – to są postacie z bajki”. „Wspaniale! Zaraz zrobimy próbę. Anielko, wyjdź na chwilę z klasy!”.
Dziecko wyszło. A teraz dzieci – powiedziała nauczycielka – wołajcie ją głośno! Wszystkie razem! „Aniela! Aniela!” – krzyczało z całych sił trzydzieści dziecięcych głosów. Anielcia weszła.
„Widzicie więc moje dzieci. Jeśli ktoś jest przychodzi, gdy go się woła. A jeśli NIE ISTNIEJE nie może przyjść. Czy jeszcze któraś z was wierzy w Dzieciątko Jezus?”
„Tak…” – odezwało się kilka nieśmiałych głosów. „A ty Anielo, wierzysz jeszcze, że Dziecię Jezus cię słyszy gdy je wzywasz?”
„Tak, wierzę, że Ono mnie słyszy!” – powiedziała śmiało Anielcia.
„Bardzo dobrze! Zrobimy doświadczenie. Widziałyście, że Aniela weszła natychmiast, gdy ją wołałyście. Jeśli Dziecię Jezus istnieje, usłyszy wasze wołanie. Krzyczcie więc wszystkie razem bardzo głośno:” „Przyjdź, Dziecię Jezus!” Raz, dwa, trzy: wszystkie razem!
Dzieci spuściły główki. Zapadło kłopotliwe milczenie. Ciszę, w której zawisła trwoga dziecięcych serc, rozdarł szyderczy śmiech nauczycielki.
„Do tego właśnie chciałam was doprowadzić! Oto mój dowód! Nie ośmielacie się Go wołać, bo dobrze wiecie, że Dziecię Jezus nie przyjdzie. A jeśli Ono was nie słyszy, to dlatego, że nie istnieje – że jest tylko mitem!”
Onieśmielone dzieci dalej milczały. Ciężki argument p. Gertrudy, rozkrwawił im serca. Anielcia stała z mocno pobladłą twarzą. „Obawiałam się, że upadnie” – mówiła potem do ks. proboszcza jedna z dziewcząt. Nauczycielka wyraźnie rozkoszowała się zakłopotaniem dzieci.
Nagle Anielcia jednym skokiem znalazła się na środku klasy. Oczy jej płonęły. Zawołała:
- Dobrze! Będziemy Go wzywały! Słyszycie? Wołajmy wszystkie razem: PRZYJDŹ, DZIECIĘ JEZUS!
Wszystkie dziewczęta zerwały się. Stojąc ze złożonymi rękami, z sercami wezbranymi zaczęły krzyczeć:
- PRZYJDŹ, DZIECIĘ JEZUS!
Nauczycielka nakazuje przestać. Oczy ma utkwione w Anielcię. Nastąpiła chwila ciszy ciężkiej, jak konanie. Przerwał ją dźwięczny głosik Anielci: „Jeszcze wołajmy!” – „Był to krzyk, od którego mogły runąć mury” – opowiadała jedna z dziewcząt.
Nagle cicho otworzyły się drzwi. Wszystko światło dzienne zdawało się ku nim odbiegać. Światło rosło, olbrzymiało, wreszcie przekształciło się w ognistą kulę, która rozchyliła się i ukazało się w niej Dzieciątko tak zachwycająco piękne, jakiego jeszcze nigdy dzieci nie widziały. Dziecię uśmiechało się do nich, nic nie mówiąc.
Dzieci opowiadały potem , że obecność Dzieciątka napełniała ich serca niewymowną słodyczą i radością… że było ubrane w białą sukienkę i podobne było do słońca…
Promieniował z Niego taki blask, że światło dnia wydawało się przy nim nocą. Niektóre dziewczynki były oślepione tym blaskiem i odczuwały ból w oczach. Inne wpatrywały się swobodnie bez takiego przykrego odczucia. – Jak długo to trwało? – Dzieci nie umiały określić. Faktem jest, że „eksperyment” p. Gertrudy wraz ze zjawieniem się i odejściem Dzieciątka nie przekroczyły godziny szkolnej lekcji.
Dziecię nie przestawało uśmiechać się do dzieci. Następnie zniknęło w ognistej kuli, która zwolna roztapiała się. Drzwi same zamknęły się cicho. Dzieci zachwycone, uniesione radością, nie mogły wypowiedzieć słowa.
***********************************************************

czwartek, 11 grudnia 2014

Święta Wielkiego Obżarstwa?

http://www.rozowaklara.pl/2013/12/swiateczne-obzarstwo_19.html





Dodaj napis



Obrazki z sieci
*****************************************************************************

W mediach pewnie znów będzie poruszana kwestia obżarstwa i ilości pacjentów, którzy trafili z tego powodu na ostry dyżur.

 Na portalach internetowych pojawią się poradniki jak oczyścić swój organizm po świątecznym obżarstwie, a na forach pojawi się wysyp wpisów przytyłam 5 kilogramów i jak to zrzucić do Sylwestra?

 Czy rzeczywiście można przytyć? Waga może podskoczyć do góry, ale nie przesadzajmy z tymi dodatkowymi kilogramami.

 Czy nie łatwiej zachować zdrowy rozsądek i odnaleźć sens Świąt Bożego Narodzenia niż tworzyć nową tradycję Świąt Wielkiego Obżarstwa?

****************************************************
(wikipedia)

Polska literatura kulinarna (np. Lemnis Vitry) podaje, że liczba gości w czasie wieczerzy wigilijnej powinna być parzysta (plus jeden talerz dla nieobecnych/zmarłych/niespodziewanych przybyszów/Dzieciątka). Natomiast nie ma zgodności co do liczby potraw: według niektórych źródeł powinna ona wynosić 12, zaś w innych podkreśla się, że winna być nieparzysta, generalnie 13 u magnatów, 11 u szlachty, 9 u mieszczaństwa. Te 13 potraw jest górną granicą. Ale według księcia J. O. Radziwiłła, można spróbować wszystkich ryb, które są liczone jako jedno danie.
****************************************************************************


Rorat z czasów przed 1945 roku w ogóle nie pamiętam, bo chyba nikt z dorosłych na nie z mojego domu rodzinnego nie chodził. Dopiero moja Babcia Anna chodziła ze mną na każde Roraty, ale to już były czasy lat pięćdziesiątych


U nas w domu( przedwojenne Gliwice) nie było sztywnego trzymania się tych rytuałów o których było powyżej w temacie  tego postu. Była zupa, potem drugie z karpiem w roli głównej i kompot, ale nie z suszu . Na białym obrusie, bardzo uroczyście z modlitwą ale bez opłatka (zresztą tak było u nas i na co dzień przy stole, czyli obrus i nie jakaś tam cerata, podwójne talerze , osobno kompotierki). Tylko pora była nietypowa, bo ten tym razem bardzo uroczysty obiad,(specjalne sztućce do ryby) był wigilijną kolacją.


Najgorszym dla nas dzieci zawsze jednak było to czekanie na dzwoneczek zwiastujący,że w pokoju zamkniętym na klucz pojawiło się dzieciątko, i zaraz będzie oświetlona choinka( prawdziwe woskowe świeczki) a pod nią upragnione prezenty. 


I makówki . Po dziś dzień nasz ulubiony przysmak wigilijny(obrazek z sieci)

W noc wigilijną kiedy byliśmy jeszcze małymi dziećmi , nikt z domu nie szedł na pasterkę. 
Do kościoła szło się dopiero w pierwszy dzień świąt, i w ten dzień  obowiązywał u nas uroczysty obiad, z pieczoną gęsią własnego chowu w roli głównej. 


Dopiero w drugi dzień świąt były u nas po południu odwiedziny naszych dziadków. Tak pamiętam czas Bożego Narodzenia z czasów mojego dzieciństwa.
 Do 1946 roku był jeszcze mój Tata, a po jego śmierci w 1947 roku( był internowany w lutym 1945 do Rosji i powrócił ciężko chory jesienią tego samego, miał  48 lat) już była  z nami Babcia Anna, bo Dziadek również  nie żył ,zmarł w samego sylwestra w 1945 roku po swoich 70 urodzinach.(19 grudnia skończył 70 lat).

O tym co się na czasy obecne w obyczajach w mojej rodzinie zmieniło napiszę juz innym razem....



Archiwum bloga