czwartek, 11 czerwca 2015

Zawsze coś kwitnie i zawsze coś rośnie




I w ogrodzie dziś









Odnalezione na moim starym Onet-owym blogu-jakoś to dziwnie ciągle aktualne no nie?

Rozmowa po sąsiedzku

 Pani kochana, ja wychowałam swoje , anioły nie były, ale żeby tak się odzywać jak te – teraz, to nigdy. Co za język teraz te dzieci mają – wstyd powtarzać. Za moich czasów to nawet furman, co na konia zaklął, przy ludziach bardziej się pilnował niż one i kiedy trzeba, grzecznie też odezwać się potrafił.
- Musi się pani przyzwyczaić — mówię, bo to moda teraz taka. Nie bluźnisz w szkole, to cię podobno nie szanują i koledzy poważnie nie traktują.
- A co też pani mówi! Jakże to, za przekleństwa się dzieci szanują teraz, czy co? A nauczyciele nie słyszą?
- Słyszą, ale udają, że nie, bo mogą się narazić uczniom albo rodzicom. Zwróci nauczycielka uwagę takiemu, to jej samochód porysuje, albo tak dokuczy jej na lekcji, że z płaczem wyjdzie z klasy, a dyrektor jej powie, że jak sobie nie radzi, to może zmienić zawód.
- Świat nie widział, pani, żeby tak dzieci się bać. A one nieposłuszne i harde to są bardzo. – Wyobrażam sobie, bo to nazywają teraz asertywność  .
 -Asertywność,a co to znów takiego?
- To po to, żeby dzieci nauczyć mówić „nie”, jak im się coś nie podoba. Każe pani posprzątać zabawki, a on ma prawo powiedzieć, że nie ma ochoty na sprzątanie i jak pani przeszkadza bałagan, to niech pani sobie sprząta.
- I to uczą?- zdumiała się sąsiadka.
- Tak, bo dzieci mają być przebojowe i otwarte. Nie wolno im tłumić agresji, tylko mają mówić prosto z mostu, że  zupy jeść na obiad nie będą, bo wolą hamburgery.
- To nie do uwierzenia pani, świat się kończy- westchnęła sąsiadka -Ale niech mi pani jeszcze jedno powie, bo ja pojąć nie mogę, jak ich teraz w tej szkole uczą. Plecak tego małego ciężki, jakby kamienie w nim nosił.  Bo tam 4 grube książki.
- „Wszystkie ci potrzebne?”-pytam. -„Nie, tylko jedna, ale nieraz wszystkie są potrzebne i trzeba nosić”. – „A co,  planu nie masz?”- pytam . Więc on przynosi mi  plan,  patrzę, a tam , wszędzie napisane coś jak – nauczanie zemigrowane. – „A polski kiedy?” – pytam, a on wzrusza ramionami. To języka polskiego teraz nie uczą, czy jak?
-No bo to nauczanie zintegrowane to taki przedmiot teraz w młodszych klasach i tam się uczy wszystkiego po trochu, jak nauczycielowi pasuje- wyjaśniałam sąsiadce
- No jak to? A stopnie za co?
- Stopni nie ma. Nauczycielka rysuje tylko chmurki albo słoneczka.
-Nie może być! To jak one zdają te dzieci bez stopni.
- Normalnie,chyba wszystkie zdają. I te, co się uczą, i te, co się nie uczą, te co chodzą i te co trochę wagarują też.
- Jak to, i pani mówi, że to normalne? Toż to na głowie postawione, a nie normalne – zadziwiła się . – A to jeszcze jedno niech pani wytłumaczy, bo nie wiem, o co chodzi z tym mlekiem . W tornistrze pod  książkami znalazłam jeszcze 4 kartoniki z mlekiem. -„Po co to nosisz?” – pytam, a on, że  szkole  pani mówi, że trzeba brać i jak się chce, to można w domu kotkowi albo pieskowi wylać, A przecież tak całkiem za darmo to nie jest, bo dostawca ma płacone z państwowych pieniędzy za mleko, a raczej przetwory mleczne, dostarczone do szkoły, i jest to całkiem niezła kasa, a że dzieci nigdy mleka pić nie chciały, to wylewają kotom albo pieskom, tym bardziej, że to za darmo.
- Ale pani, a nie szkoda pieniędzy?
Ano szkoda – pomyślałam sobie – ale cóż można na to poradzić? Dobrze, że  nie wiemy o wszystkich darmowych bzdurach fundowanych za nasze wspólne pieniądze, bo byśmy jeszcze bardziej posiwieli z zadziwienia.

Archiwum bloga