sobota, 23 lipca 2016

sobota, 23 lipca 2016

Mieliśmy szczęście Mój Syn i Ja. Ech życie...

Tak. Urodził się 22 lipca, a 23 już był ze mną w domu. Wypisano mnie i musiałam zostawić na miejscu dowód osobisty, bo przecież nie byłam przygotowana na tak wczesny wypis i taksówka w rzęsistym deszczu jechałam do domu po rzeczy dla maluszka. Teściowa akurat prała w pralce ,,Frania" i była zdumiona widząc mnie w drzwiach mieszkania.

Zaskoczony był również mój Mąż kiedy wracając z biura ,zastał mnie z maleństwem już t domu.

Początkowo nawet się nieźle czułam(tylko na prawej mojej nodze pojawiły się jakieś dziwne bąble) ale to się już na drugi dzień miało zmienić. Zaczęłam gorączkować, a 27 lipca w urodziny mojej Mamy już wezwano do mnie pogotowie. Ale młody lekarz dość szorstko mnie potraktował, przepisał lek i tyle.

Mąż zawołał prywatnego lekarza, i decyzja; natychmiast szpital. Dostałam się na oddział weneryczny i tam straciłam przytomność. Przez następne 2 tygodnie było ze mną krucho.

Moje kilkudniowe maleństwo zostało w domu pod opieka mojej wspaniałej Teściowej. Na oddział noworodków nie mógł być przyjęty, bo akurat został zamknięty bo na tym oddziale wybuchła biegunka zakaźna. Były tam jak się później dowiedziałam wypadki śmiertelne wśród noworodków .

Opatrzność nad moim Synkiem  czuwała. Dobrze że nas tak wcześnie wypisano. Potem z tego oddziału położniczego i noworodków wypisy wstrzymano.

42 lata od tamtego czasu minęło. Mieliśmy szczęście Mój Syn i Ja. Ech życie...

Archiwum bloga