http://www.portalwrc.pl/wagrowiec/aktualnosci-z-miasta/4609-urzad-miejski-zatrudni-7-goncow.html
(.....)
Do zadań gońca należeć będzie doręczanie przesyłek urzędowych za zwrotnym potwierdzeniem odbioru,
KRYTERIA DOBORU KANDYDATÓW DO PRACY:
- posiadające wykształcenie co najmniej średnie
- stan zdrowia pozwalający na wykonywanie pracy w charakterze gońca (praca w terenie,
- w zmiennych warunkach atmosferycznych)
- posiadające pełną zdolność do czynności prawnych oraz korzystające z pełni praw publicznych
- znające dobrze topografię miasta
OCZEKIWANIA:
- umiejętność nawiązywania kontaktów
- umiejętność organizowania pracy własnej
- rzetelność i odpowiedzialność.(....)
*********************************************
To co powyżej, skopiowałam jedynie dla porównania, jak radykalnie czasy i wymagania do podjęcia pracy zawodowej uległy zmianie
Oj zmieniły się czasy dzisiejsze, od czasów kiedy to ja startowałam w moje życie zawodowe. Miałam 15 lat, i tylko za sobą 7 klas szkoły ogólnokształcącej.
Mogłam w tej szkole dotrwać do matury, ale przyjaciółka poszła do pracy (kieszonkowego nie było, bo bieda straszna ,to i skąd?)
I tak ,15 sierpnie 1952 roku był moim pierwszym dniem pracy. A od września Technikum Mechaniczne wieczorowe...( dlaczego taka szkoła? bo była najbliżej i bez dojazdów i tylko 5 minut od mojego zamieszkania)
Wstawałam codziennie rano o 6, a ze szkoły wracałam po 20, potem kolacja i odrabianie lekcji i tak przez następne pięć lat do ukończenia szkoły.. Żadne wcześniejsze zwalanie z pracy do szkoły, która rozpoczynała się o szesnastej.(praca do 15) i tylko soboty były wolne od szkoły. A praca w soboty do pierwszej czyli 6 godzin.(nie było wówczas wolnych sobót).i tylko dodatkowy dwutygodniowy urlop na czas egzaminów.
W pracy pełne 8 godzin, i wszyscy zwracali się do mnie ,,proszę Pani"hehe(a w domu bawiłam się czasem jeszcze moją lalką w niedzielę) . Po miesiącu gonienia po wielkim zakładzie z papierkami urzędowymi, otrzymałam moją pierwszą wypłatę, która wystarczyła mi w całości na zakup pary butów..Za to euforia full, bo to były moje pierwsze własne, zarobione bardzo ciężko, ale moje pieniądze-;))
W pracy jadłam przyniesione ;chleb ze smalcem domowym, i w butelce po winie(chyba jeszcze z czasów przedwojennych), kawę zbożową z mlekiem od naszej kozy...a w kioskach zakładowych już sprzedawano świeże bułki,i po odstaniu w kolejce ,również już po 10 deka kiełbasy. Stałam i ja w tych kolejkach,ale by kupić śniadanie dla urzędników z biur po których nosiłam zakładowe pisemka urzędowe..Choć większość tych urzędników nie miała wiele do roboty,( a czasem wręcz nic nie robili,) jak np. pani Zosia, której mąż był na ważnym partyjnym stanowisku. Godzinami gadała prywatnie przez telefon, na koszt zakładu oczywiście. Jej pensja + premia kilkakrotnie większą od mojej była za to nic nie robienie, a w domu miała gosposię i jednego synusia, którym także nie musiała się zajmować.
Po latach się dowiedziałam że ci ,,państwo" wyrzucili na bruk wdowę Ślązaczkę staruszkę z jej mieszkania i tam bez skrupułów mieszkali w całym dobytku tej biedaczki, która tułała się bezdomna po różnych znajomych, aż ze zgryzoty i żalu umarła. Ale takie to były czasy powojenne tu u nas na Śląsku.. i niełatwy mój start w dorosłe życie. Oj ale się rozpisałam...a wszystko przez naszą Klarkę która mnie zaraziła przez swoje wspomnienia . Warto kliknąć i poczytać jej arcyciekawe wspomnienia A adres Klarki http://klarkamrozek.blogspot.com/