sobota, 17 maja 2014

śrubki, sworznie ,nakrętki( kto duchy przeszłości przywołuje ciąg dalszy)

Może i ja pozostałabym tam w tej hali w ogromnym parku maszynowym, ale los chciał inaczej.
Ale do przodu.
 Były tam tokarki różnego rodzaju, frezarki , szlifierki, również już i automaty, które po ustawieniu, samodzielnie wykonywały te wszystkie czynności jakie my dziewczyny wykonywałyśmy w systemie dwuzmianowym (ja nie, bo do szkoły chodziłam).
Pracę teraz rozpoczynałam o szóstej rano, więc musiałam  o 5 wstawać, i na piechotę, lato czy zima, pomaszerować dziennie te 2 kilometry z domu do pracy.

Tylko przez 1 miesiąc mnie uczono zawodu tokarza, a że bardzo szybko łapałam jak i co, to pewnego dnia ,wysłano mnie nagle ni stąd ni zowąd w raz innymi  nowymi pracownikami na egzamin, i zamiast zdenerwowania śmiać mi się chciało , bo przecież z teorii nic mnie nie uczono, a taki właśnie miał być ten egzamin.  Szłam na pełnym luzie przekonana że i tak obleję, a wiecie co mnie pytano?. Życiorys Stalina oczywiście, potem trochę rysunek techniczny ,ale tylko pokazać na rysunku śrubkę i nakrętkę.   Zadowolenie ze strony mojego mistrza było wielkie, bo się okazało że tylko 2 osoby z około 20 zdały ten egzamin(ja jedna z tych naszych rewolwerówek) .  Życiorys na szczęście jeszcze bardzo dobrze  pamiętałam z naszej podstawówki, bo to był wymóg tamtych czasów, bez tego życiorysu ani rusz w tamtych czasach, hehe.
I po tym egzaminie  już zostałam przyjęta w poczet prawdziwych wykwalifikowanych tokarzy rewolwerowych, i od tej chwili pracowałam już w akordzie.

Śrubki, sworznie, nakrętki w ilościach setek sztuk w czasie 8 godzinnej pracy z półgodzinną przerwą na śniadanie w szatni.Ciemna, brudna, z szafkami na nasze ubrania. Kiedy się tam po schodkach schodziło jak do piwnicy,to od dymu papierosów nawet tej żarówki pod sufitem trudno było zobaczyć.

W takich warunkach jadłam przyniesione z domu śniadanie na ławce razem z innymi. Można było pójść po kawę zbożową z mlekiem którą dostarczono na halę, ale mnie szkoda było iść po tą kawę, bo to na końcu hali było. Wolałam posiedzieć przez te pół godziny ,bo straszliwie męczyło mnie to stanie przez cały czas pracy przy tej maszynie.

A was napewno to czytanie, więc dalej następnym razem...



 Budynek został wybudowany przed rokiem 1945. Ciekawostkę stanowi też winda tzw. paciorkowa – 14 kabin podwieszonych jedna pod drugą. Wchodzenie i wychodzenie odbywało się w czasie ruchu windy, który odbywał się w sposób ciągły.

Przez ten budynek wchodziło się na Zakład. Zdjęcie mam z sieci Biegałam jako goniec na piechotę na 7 piętro,a nawet czasem kilka razy dziennie. Windę uruchomiono po tym jak już  nie byłam gońcem

Kto duchy z przeszłości raz przywołuje

Kto duchy z przeszłości raz przywołuje ten nie tak szybko potem się od nich nie uwolni.

Niestety zanudzę was chyba jeszcze trochę moimi wspominkami. Fabryka i tak duży zakład w którym ja startowałam jako młode niewyrośnięte jeszcze pisklę, to był widok dla mnie przerażający. Ten ciągły huk i hałas powodował, że czasem mówiono do mnie -,,co ty tak krzyczysz", kiedy byłam już poza Zakładem.

Kiedy moją przyjaciółkę zatrudniono na stałe w biurze socjalnym na stanowisku referentki(z jej 7 klasami podstawówki hehe, ale takie to czasy były) mnie karnie przeniesiono do hali produkcyjnej na tokarkę rewolwerową, przez głupi kawał mi się dostało ,i tylko dzięki mojej koleżance z technikum która pracowała w dziale kadr, nie zostałam natychmiastowo zwolniona.

Miałam już od 2 miesięcy 16 lat, i wczesną wiosną zaczęłam naukę zawodu tokarza,jednak było to z przymusu a nie z własnej woli. ale o tym w następnym odcinku wspomnieniowym bo nie będę tu przeciągać w tekstach..


Miałam pójść po jedzenie dla żółwi ,ale tam tak leje,że się wycofałam ,i po zjedzeniu kiełbasek na późnym śniadano-obiedzie ,mam znów trochę siły by tu coś dopisać. Mam nadzieję, że ten tekst was za bardzo nie nudzi.

W magazynie odzieżowym, mila pani Wanda(znała mnie i ja ją, bo mi pisemka odbierała, z czasów, kiedy jeszcze niedawno gońcem byłam) bardzo długo szukała rozmiar kombinezonu który by na mnie pasował, niestety bezskutecznie, bo rozmiarów dziecięcych nie produkowano, a ja taki potrzebowałam z moją wagą 44 kilogramową przy wzroście 156.

W domu rozpłakałam się rzewnie kiedy mojej Mamie pokazałam  co na drugi dzień miałam na siebie włożyć.

Rozmiar na jakiegoś  100 kilogramowego wielkiego człowieka.

Moja Mama ,nieskora do wylewnych czułości(tacy kiedyś byli rodzice,i nie tylko moja Mama) wzięła kombinezon, usiadła przy maszynie do szycia, i wszywając jeszcze wówczas już modne poduszeczki w rękawy i biały kołnierzyk , zmniejszyła to monstrum do moich rozmiarów,i zrobiła ze mnie modelkę hi hi , tylko zdjęcie zrobić przy tokarce, i nabór chętnych do wykonania tego zawodu zapewniony.
 Nie uwierzycie ale to tak naprawdę potem było, hehe

Kiedy moje koleżanki z biura pocztowego przyszły z ciekawości mnie oglądać, to  potem kilka z nich napisało podanie o przeniesienie na te tokarki do przyuczenia zawodu, i niektóre z nich pracowały tam przez wszystkie lata aż do  osiągnięcia przez nie wieku emerytalnego.

Ale to juz dziś naprawdę tylko tyle, ale obiecuję dalszy ciąg ,bo zaczyna mnie wciągać moja przeszłość o której juz prawie zapomniałam, tyle lat juz od tamtego czasu minęło...






obrazek z sieci ale bardzo podobna ta tokarka do tej mojej z lat pięćdziesiątych rodem z ZSSR u

piątek, 16 maja 2014

Co ja tu robię

Czemu w zanadto jednej osobie?

Tej a nie innej?

 I co tu robię?
 
W dzień co jest wtorkiem?

 W domu nie gnieździe?
 
W skórze nie łusce?

 Z twarzą nie liściem? 

Dlaczego tylko raz osobiście?
 
Właśnie na ziemi?

 Przy małej gwieździe?
 
Po tylu erach nieobecności?
 
Za wszystkie czasy i wszystkie glony?
 
Za jamochłony i nieboskłony?
 
Akurat teraz?

 Do krwi i kości?
 
Sama 


nie obok ani sto mil stąd,
 
nie wczoraj ani sto lat temu
                        

siedzę i patrzę w ciemny kąt

- tak jak z wzniesionym nagle łbem

patrzy warczące zwane psem?


Wisława Szymborska


                   ***********

Właśnie, ma rację Szymborska.

Właściwie co ja tu robię???

Sama

 W ten piątek 16 maja 2014. 

Mój start w dorosłe życie

http://www.portalwrc.pl/wagrowiec/aktualnosci-z-miasta/4609-urzad-miejski-zatrudni-7-goncow.html

(.....) Do zadań gońca należeć będzie doręczanie przesyłek urzędowych za zwrotnym potwierdzeniem odbioru,

KRYTERIA DOBORU KANDYDATÓW DO PRACY:

- posiadające wykształcenie co najmniej średnie
- stan zdrowia pozwalający na wykonywanie pracy w charakterze gońca (praca w terenie,
- w zmiennych warunkach atmosferycznych)
- posiadające pełną zdolność do czynności prawnych oraz korzystające z pełni praw publicznych
- znające dobrze topografię miasta

OCZEKIWANIA:
- umiejętność nawiązywania kontaktów
- umiejętność organizowania pracy własnej
- rzetelność i odpowiedzialność.(....)


 *********************************************
To co powyżej, skopiowałam  jedynie dla porównania, jak radykalnie czasy i wymagania do podjęcia pracy zawodowej uległy zmianie

Oj zmieniły się czasy dzisiejsze, od czasów kiedy to ja startowałam w moje życie zawodowe. Miałam 15 lat, i  tylko za sobą 7 klas szkoły ogólnokształcącej.

 Mogłam w tej szkole dotrwać do matury, ale przyjaciółka poszła do pracy (kieszonkowego nie było, bo bieda straszna ,to i skąd?) 

I tak ,15 sierpnie 1952 roku był moim pierwszym dniem pracy. A od września Technikum Mechaniczne wieczorowe...( dlaczego taka szkoła? bo była najbliżej i bez dojazdów i tylko 5 minut od mojego zamieszkania)

Wstawałam codziennie rano o 6, a ze szkoły wracałam po 20, potem kolacja i odrabianie lekcji i tak przez następne pięć lat do ukończenia szkoły.. Żadne wcześniejsze zwalanie z pracy do szkoły, która rozpoczynała się o szesnastej.(praca do 15) i tylko soboty były wolne od szkoły. A praca w soboty do pierwszej czyli 6 godzin.(nie było wówczas wolnych sobót).i tylko dodatkowy dwutygodniowy urlop na czas egzaminów.

W pracy pełne 8 godzin, i wszyscy zwracali się do mnie ,,proszę Pani"hehe(a w domu bawiłam się czasem jeszcze moją lalką w niedzielę) . Po miesiącu gonienia po wielkim zakładzie z papierkami urzędowymi, otrzymałam moją pierwszą wypłatę, która wystarczyła mi w całości na zakup pary butów..Za to euforia full, bo to były moje pierwsze własne, zarobione bardzo ciężko, ale moje pieniądze-;))
W pracy jadłam przyniesione ;chleb ze smalcem domowym, i w butelce po winie(chyba jeszcze z czasów przedwojennych), kawę zbożową z mlekiem od naszej kozy...a w kioskach zakładowych już sprzedawano świeże bułki,i po odstaniu w kolejce ,również już po 10 deka kiełbasy. Stałam i ja w tych kolejkach,ale by kupić śniadanie dla urzędników z biur po których nosiłam zakładowe pisemka urzędowe..Choć większość tych urzędników nie miała wiele do roboty,( a czasem wręcz nic nie robili,) jak np. pani Zosia, której mąż był na  ważnym partyjnym stanowisku. Godzinami gadała prywatnie przez telefon, na koszt zakładu oczywiście. Jej pensja + premia kilkakrotnie większą od mojej była za to nic nie robienie, a w domu miała gosposię i jednego synusia, którym także nie musiała się zajmować. 

Po latach się dowiedziałam że ci ,,państwo" wyrzucili na bruk wdowę Ślązaczkę  staruszkę z jej mieszkania i tam bez skrupułów mieszkali w całym dobytku tej biedaczki, która tułała się bezdomna po różnych znajomych, aż ze zgryzoty i żalu umarła. Ale takie to były czasy powojenne tu u nas na Śląsku.. i niełatwy mój start w dorosłe życie. Oj ale się rozpisałam...a wszystko przez naszą Klarkę która mnie zaraziła przez swoje wspomnienia . Warto kliknąć i poczytać jej arcyciekawe wspomnienia  A adres Klarki  http://klarkamrozek.blogspot.com/

czwartek, 15 maja 2014

Kto lubi prasować

http://macaronitomato.blogspot.com/2013/10/idealnie-wyprasowana-koszula.html#more






Prasowanie kołnierzyka zaczynamy od wewnętrznej części (czyli tej niewidocznej), kierujemy żelazko od zewnątrz do wewnątrz, czyli od szwów do środka. Chodzi oczywiście o to żeby nie tworzyły się charakterystyczne fałdki i zaprasowania przy zewnętrznej krawędzi kołnierzyka. Tu dygresja- kołnierzyk koszuli składa się z wielu warstw. Ta zewnętrzna jest odrobinę szersza od wewnętrznej. Chodzi o to, żeby kołnierzyk ładnie się wykładał. To właśnie ten "nadmiar" materiału powoduję, że łatwo o niechciane zaprasowania.

Wywinięty, wyłożony kołnierzyk warto zaprasować, ale tylko krótki fragment na szyi. Dzięki temu kołnierz będzie się ładniej układał.



"Dalej lecimy karczek- rozkładamy go płasko na cieńszej końcówce deski o prasujemy długimi ruchami wzdłuż szwu"

"W ogóle zasada jest taka, że szwy prasujemy wzdłuż a nie w poprzek, długimi ruchami. W ten sposób łatwiej uniknąć zaprasowań."


Oczywiście najtrudniejsze są rękawy. To one powinny trafić na warsztat następne. Zaczynamy od mankietów, podobnie jak przy kołnierzyku zaczynając od wewnętrznej strony i kierując żelazko od zewnątrz.

Później zabieramy się za sam rękaw.

"Są dwie szkoły, jedni lubią rękaw koszuli z kantem, drudzy bez. Ja wolę bez kanta. Oczywiście ułatwia on i przyśpiesza pracę. wyprasowanie rękawa bez kantu na zwykłej desce bez specjalnej przystawki jest czasochłonne i kłopotliwe. "

Ja tymczasem wolę kant na rękawie koszuli. Według mnie podkreśla sztywność świeżej koszuli. Tu dygresja- książę Karol często widywany jest z kantami zaprasowanymi na rękawach marynarek! Dodatkowa prosta, ostra linia daje pewnego rodzaju wykończenie.(...)

                                   ********************************
Ręka do góry wszyscy którzy uwielbiają prasowanie hehe





Kto ma ochotę wiedzieć więcej(nawet z ciekawymi komentarzami) ,wszystko to za jednym kliknięciem na górze w ten link

Ja prasowanie męskich koszul mam na szczęście juz za sobą, a pamiętam kiedy mojego męża poznałam ,podziwiałam jego koszule takie jak z pudełka, i tego się zawsze najbardziej obawiałam że tak wyprasować nie będę umiała
Na całe szczęście potem weszła moda na non-iron"y ...hehe





Jednak zawsze jest o czym pisać

15 maja 2014

Wszystkim Zosią i Zosieńką najserdeczniejsze życzenia imieninowe












..a to już dziś czyli,15 maja Taka zabawa z autoportretem u mnie w łazience. Zaczyna mi się to podobać hehe Z tą peruką i makijażem zupełnie inna no nie?

nie zawsze jest o czym pisać. Jest pochmurno i muszę do przychodni, a najlepiej poszłabym spać...miłego dnia życzę zaglądającym tu do mnie dziś-;))

Z ostatniej chwili- chyba zostawiłam moją portmonetkę w ciastkarni, były tam jedynie grosze ale moja legitymacja rencisty...(-; oby się odnalazła...zażyłam na wszelki wypadek proszki uspakajające..

                                  *************************************

Już wróciłam

I hurra portmonetka jest!! Oddał ją przyzwoity człowiek. 



obrazek gif z sieci


A w przychodni to za biurkiem siedziała urzędniczka a nie lekarz. Nawet na mnie nie popatrzyła, tylko cały czas pisała.

Kompletnie ją nie interesowałam, kiedy mówiłam o mojej bezsenności to tylko jakieś proszki zapisała  . 

Zero zainteresowania pacjentem. Ale mam skierowania do Onkologii, i na badanie krwi. Muszę sobie cukier i cholesterol zbadać, no i moją wątrobę przez leki strapioną już okrutnie..

Ale tego to ja sama się domagałam bo chyba inaczej nic by mi nie zapisała. Ciśnieniowiec jestem i po zawale. Myślicie że mi chociaż ciśnienie zmierzyła? nic podobnego.. muszę w domu sobie sama..


środa, 14 maja 2014

Dziś 14 maja , taki sobie dzień...

Też mi się spać chce w dzień. Czytam na znajomych blogach o tym problemie. Ale to pewnie przez pogodę tak mamy. Choć jakoś dziś lepiej się czuję, bo też spałam prawie do południa i byłabym się na test wysiłkowy spóźniła.(tak przynajmniej myślałam naiwna jak to stara blondynka hehe).
Już 2 razy telefonicznie mnie przepraszano, i przesunięto termin,  raz z winy prądu i awarii elektryki, drugi raz Pani kardiolog nie mogła i przeprasza , to dziś umówiono mnie na 12,30, więc pędziłam, i już prawie test częściowo tym samym w tej drodze do przychodni zaliczyłam ,a sporadycznie juz teraz tak śmigam jak dziś.




Wchodzę  do przychodni, i co widzę?Spora kolejka, i niestety czeka mnie długie czekanie.Okazuje się przy okazji że to umawianie się na godzinę to najwidoczniej jakiś żart. Prawie 2 godziny wytrzymałam, i wysiadłam, i koniec. Umówiłam się na sierpień, a przynajmniej wówczas będę już wiedziała że to umawianie na godzinę to wielka lipa.


Dzień pracownika służby zdrowia

A do Pani Kardiolog to i tak dopiero na październik, czyli jeszcze czas z tym testem.. 

Dobrze zresztą że wróciłam, bo listonosz przyszedł chwilkę później z comiesięczną moją ,,wypłatą", zresztą już od wczoraj bałam się wyjść z pustką w mojej portmonetce.

Ale jutro znów zresztą będę w przychodni ,bo niepokoi mnie na lewej ręce swędzące takie  coś.  Ponieważ mam już za sobą usuwany złośliwiec skórny, to wolę z tym nie czekać..(mam swoją kartotekę w Onkologii).

Ale żeby tu było   jeszcze trochę śmiesznie, to wkleję wam moje zdjęcie które zrobiłam sobie dziś, hehe


14 maja



To tak się ubrałam  dziś w tą pochmurną pogodę,ale na szczęście parasol tylko trochę był przydatny. 

A w drodze powrotnej weszłam do naszej ciastkarni i kupiłam sobie kawałek ciasta drożdżowego z rabarbarem i pyszną chrupiącą kruszonką ,całkiem świeżutki, mówię Wam kochani, palce lizać. Zupę miałam wczorajszą ,i to w zasadzie był mój dzisiejszy obiad, chociaż jak to teraz tak piszę ,to głodna się zrobiłam, a zostało jeszcze trochę tego ciasta . Lecę sobie kawę zrobić....


                                        *****************************
15 maja 2014




..a to już dziś czyli,15 maja Taka zabawa z autoportretem u mnie w łazience. Zaczyna mi się to podobać hehe

nie zawsze jest o czym pisać. Jest pochmurno i muszę do przychodni, a najlepiej poszłabym spać...miłego dnia życzę zaglądającym tu do mnie dziś-;))

Z ostatniej chwili- chyba zostawiłam moją portmonetkę w ciastkarni, były tam jedynie grosze ale moja legitymacja rencisty...(-; oby się odnalazła...


Archiwum bloga