http://miloscmaswojrozmiar.blogspot.com/
UWIELBIAM moją kuchnię!
Dosłownie uwielbiam.
Mój Tata, moje jedzenie nazywa ZAWSZE - "wynalazkiem".
W zasadzie nigdy nie chce nic spróbować i mówi: "idź mie z tymi wynalazkami!".
A ja UWIELBIAM moją kuchnię!!!!
Wywalczoną.
Wykłóconą.
Wyargumentowaną.
Wypłakaną.
Wypróbowaną.
Zawsze "na oko".
I zawsze z "oj tam - po co mi przepis".
Ile ja się nakłóciłam z moim Ojcem o to co jest zdrowe a co nie.
Ile ja się napłakałam w pokoju po cichu i nadenerwowałam, kiedy w kółko słyszałam, że "wydziwiam" i "robię jakieś badziewie, którego potem nikt nie je". (!!!) Ile ja razy oczy wywracałam na drugą stronę na gadanie moich rodziców. Ile ja się "złotych rad" nasłuchałam na temat tego jak mam gotować. Ile mi się kiszek przewróciło na widok ilości tłuszczu w jedzeniu mojego Taty i na widok sposobu przygotowywania obiadów mojej Mamy.
LUBIĘ GOTOWAĆ!
Ale NIE ZNOSZĘ "STAĆ W GARACH"!
Nie znoszę jak moja Mama mówi: "stoję w garach od rana, a wy jeść nie chcecie"!
Albo: "mam dosyć stania w garach!". Albo: "ile można stać przy garach?!".
Albo: "to może sama postoisz przy garach?!". Albo: "jak postoisz przy garach pół dnia, to zobaczysz jak to jest miło, jak ja gotuje a wy jeść nie chcecie".
Luuuuuuuuuuuuuuuuuuudzie kochani!!!
Ja gotuję. Dużo i często. Ale NIE STOJĘ PRZY GARACH i NIGDY nie będę stała.
Moi rodzice tego nie wiedzą, ale nauczyli mnie, czego w kuchni NIE gotować, przez to. że to gotowali :-P
Nauczyli mnie też, jak nie gotować, przez to, że tak gotowali (i gotują tak nadal).
Oni ode mnie nie nauczyli się raczej niczego :-P
Dla nich jestem kimś, kto w kółko robi "wynalazki". I wiecie co... niech tak zostanie :-)
Nie będę już z tym walczyć.
Ale za to, będę walczyć o zdrowe i smaczne dania, takie, które pomogą mi schudnąć do wymarzonych 59 kg.
Dlaczego nie stoję przy garach i nie będę stała?
Bo gotuję SZYBKO i KRÓTKO. Zdrowo i smacznie.
Experymentuję. Rzadko kiedy robię coś z przepisu co do grama. Zazwyczaj sypie i leje "na oko". Nie odmierzam miarkami. Nie ważę na wadze. Uczę się mieć miarkę w oczach a wagę w rękach :-) Dosłownie.
W moim przypadku frajda z gotowania jest wtedy, kiedy gotowanie rzeczywiście jest przyjemnością, a nie przykrym obowiązkiem. Moja zupa gotuje się 30 minut. Zupa mojej Mamy 90 minut. Ja jestem zadowolona, że ugotowałam coś fajnego i zdrowego. Moja Mama jest zadowolona ze swojej zupy, ale często wkurzona, że się tyyyyle przy niej nastała. Moje drugie danie to kwestia 20 minut, max 30 minut. Drugie danie mojej mojej Mamy, zaczyna się gotować zaraz po śniadaniu i tak się gotuje do obiadu...
Generalnie, niedzielne gotowanie, pożera mojej Mamie 3/4 niedzieli, zupełnie niepotrzebnie i niestety często mocno niezdrowo, mimo, że smacznie.
Niektóre triki kucharskie moich rodziców, to prawdziwe "dotłuszczacze", których ja osobiście bardzo nie lubię i które uważam za bezsensowne, a które sprawiają że nawet liść sałaty może stać się BOMBĄ KALORYCZNĄ!
Co to takiego?
Już wymieniam:
- smażenie kotletów na bardzo dużej ilości tłuszczu (dosłownie kotlet tapla się w oleju jak w kałuży)
- zaprawianie zup skwarkami ze słoniny
- zagęszczane zup wodą pomieszaną z mąką
- "podlewanie" pieczonego kurczaka tłuszczem, który wyciekł z jego skóry
- polewanie gotowanych warzyw bułką tartą smażoną na maśle
- dolewanie do surówek oleju (że aż się biedna świeci od tej tłustości)
- dodawanie rozmiękczonej w wodzie kajzerki do mięsa na kotlety mielone
- polewanie ziemniaków "omastą", czyli czystym tłuszczem, który wytopił się z mięsa pieczonego, lub który został na patelni po smażeniu
- panierowanie kotletów mielonych w bułce tartej (bez tej bułki to i tak byłby pyszny kotlet!)
- gotowanie zupy na tłustym mięsie, że aż potem w garnku, gdy zupa wystygnie, warstwa tłuszczu oddziela się od wody
- odsmażanie smażonych potraw na kolejnej porcji tłuszczu (np. usmażonego racuszka z jabłkiem odsmaża się na patelni znowu polanej olejem - fuuuuuuuuuuuuuj!!!)
- podsmażanie każdego, jednego biednego warzywka na dużej ilości oleju (bo... podsmażona cebulka jest lepsza, podsmażona papryczka jest smaczniejsza, podsmażony czosnek ma więcej aromatu... i tak w kółko).
Teraz jestem dorosła. Jem co chcę. Ale kiedy byłam mała, jadłam to, co m rodzice dali. A podejrzewam, że gotowali TAK, od zawsze... :-/
Ale ja nie od zawsze wiem, że jest to cholernie niezdrowe. Kiedyś myślałam, że to jest normalne. Dopóki nie zobaczyłam, że u moich koleżanek gotuje się inaczej. Jakoś tak lżej. Musiało minąć kilka długich lat, żebym z takiego jedzenia, jakie serwują często moi rodzice, wyrosła.
Niedzielny obiad zawsze jemy razem. Czyli moi rodzice i moje 2 siostry.
Tylko, że teraz są dwa obiady: moich rodziców i mój.
Ja gotuję kaszę gryczaną oni ziemniaki.
Ja smażę kurczaka na teflonowej patelni na łyżce oliwy, oni ubijają schabowe, obtaczając je w bułce, mące i smażąc na średnio 1/3 szklanki oleju. Ja robię sałatkę ze świeżych liści szpinaku i pomidora z czerwoną cebulą oni gotują marchewkę... żeby zaraz upackać ją całą w smażonej na maśle bułce tartej.
Ich obiad wygląda na ciężki i porcja ma jakieś 1000 kcal.
Mój obiad wygląda kolorowe i lekko i porcja ma jakieś 400 kcal.
Oni zjedzą obiad i muszą iść "poleżeć" bo tak się "napchali".
Ja 5 minut po jedzeniu mogę iść biegać, bo czuję się zupełnie zdrowo i rześko.
Sposób przygotowywania potraw ma znaczenie.
Mój Tata też lubi kaszę gryczaną. Ale jak ją gotuje, to dodaje sporo soli, a ja nie lubię dużej ilości soli.
Mój Tata lubi nawet ciastka owsiane! Ale jego ciastka owsiane, mają wgniecioną w ciasto kostkę masła!!!
A moje ciastka owsiane nie mają ani grama masła, bo zamiast masła wgniatam w ciasto dojrzałe banany.
I można tak wymieniać do jutra...
Rodzaj jedzenia ma znaczenie.
Mój Tata kupi baleron, ja chudą szynkę z indyka. Mój Tata upiecze sam porządną, białą bułę na mące pszennej. Ja zjem grahamkę. Mój Tata posmaruje bułkę grubą warstwą masła. Ja poleje łyżeczką oliwy z oliwek. Heh...
Nam się często wydaje, że takie małe różnice nie mają znaczenia. Że jak zjesz dzisiaj kawałek bekonu do jajecznicy to nic się nie stanie. I jak kupisz biały chleb zamiast ciemnego to się nic nie stanie.
No właśnie.
NIC SIĘ NIE STANIE.
NIC.
NIC w sensie - nic nie schudniesz.
Moja siostra właśnie w ten sposób działa. Je to, co zrobi Tata. Je coś, pod hasłem: "oj dobra, to tylko kajzerka - nie zrobi mi wielkiej różnicy". I ciągle nic nie chudnie. No bardzo, doprawdy dziwne.
MAŁE różnice, mają WIELKIE znaczenie!
Latałam dzisiaj po domu jak wariatka z aparatem, bo chciałam Wam to pokazać.
O różnicach w ZDROWYM i NIEZDROWYM jedzeniu tak naprawdę, nie trzeba dużo gadać. Wystarczy na nie popatrzeć.
Zawsze macie wybór. Zawsze możecie wybrać lepiej albo gorzej. Możecie wybrać dobrze albo źle. Zawsze możecie schudnąć, albo nie schudnąć. To są CIĄGŁE wybory. Nie wystarczy, że postanowisz RAZ, że przejdziesz na dietę. Będziesz musiał lub musiała wybierać CODZIENNIE, a nawet KILKA RAZY DZIENNIE!!!!! Odchudzanie to nie jest jeden wielki krok i jedno wielkie postanowienie. To jest milion małych, codziennych kroczków i milion małych, codziennych wyborów. Im szybciej to zrozumiesz, tym szybciej schudniesz.
Wybór należy do Ciebie.
Poniższe zdjęcia, to zdjęcia z mojego domu.
Ja już wybrałam.
Nie zmieniłam u siebie moje gotowanie , ale je tylko unowocześniłam i odchudziłam , a efekt mnie naprawdę zaskoczył.. 6,5 kg mam mniej, i to przy niedoczynności tarczycy..
Ostatnio za wiele ruchu u mnie w realu,(tylko nie myślcie że tak bardzo więcej się ruszam jak wcześniej) i dlatego jestem tu jakoś teraz mniej,
ale po 20 września powinno wszystko wrócić do normy.
U mnie na razie waga stanęła w miejscu, to nawet nie takie znów tragiczne. Najważniejsze że nie jest znów tego więcej..
Młodzi mnie zabierają w ,,daleki Świat"hehe (naprawdę się cieszę!!!)
Trzymajcie kciuki za szczęśliwy powrót..
UWIELBIAM moją kuchnię!
Dosłownie uwielbiam.
Mój Tata, moje jedzenie nazywa ZAWSZE - "wynalazkiem".
W zasadzie nigdy nie chce nic spróbować i mówi: "idź mie z tymi wynalazkami!".
A ja UWIELBIAM moją kuchnię!!!!
Wywalczoną.
Wykłóconą.
Wyargumentowaną.
Wypłakaną.
Wypróbowaną.
Zawsze "na oko".
I zawsze z "oj tam - po co mi przepis".
Ile ja się nakłóciłam z moim Ojcem o to co jest zdrowe a co nie.
Ile ja się napłakałam w pokoju po cichu i nadenerwowałam, kiedy w kółko słyszałam, że "wydziwiam" i "robię jakieś badziewie, którego potem nikt nie je". (!!!) Ile ja razy oczy wywracałam na drugą stronę na gadanie moich rodziców. Ile ja się "złotych rad" nasłuchałam na temat tego jak mam gotować. Ile mi się kiszek przewróciło na widok ilości tłuszczu w jedzeniu mojego Taty i na widok sposobu przygotowywania obiadów mojej Mamy.
LUBIĘ GOTOWAĆ!
Ale NIE ZNOSZĘ "STAĆ W GARACH"!
Nie znoszę jak moja Mama mówi: "stoję w garach od rana, a wy jeść nie chcecie"!
Albo: "mam dosyć stania w garach!". Albo: "ile można stać przy garach?!".
Albo: "to może sama postoisz przy garach?!". Albo: "jak postoisz przy garach pół dnia, to zobaczysz jak to jest miło, jak ja gotuje a wy jeść nie chcecie".
Luuuuuuuuuuuuuuuuuuudzie kochani!!!
Ja gotuję. Dużo i często. Ale NIE STOJĘ PRZY GARACH i NIGDY nie będę stała.
Moi rodzice tego nie wiedzą, ale nauczyli mnie, czego w kuchni NIE gotować, przez to. że to gotowali :-P
Nauczyli mnie też, jak nie gotować, przez to, że tak gotowali (i gotują tak nadal).
Oni ode mnie nie nauczyli się raczej niczego :-P
Dla nich jestem kimś, kto w kółko robi "wynalazki". I wiecie co... niech tak zostanie :-)
Nie będę już z tym walczyć.
Ale za to, będę walczyć o zdrowe i smaczne dania, takie, które pomogą mi schudnąć do wymarzonych 59 kg.
Dlaczego nie stoję przy garach i nie będę stała?
Bo gotuję SZYBKO i KRÓTKO. Zdrowo i smacznie.
Experymentuję. Rzadko kiedy robię coś z przepisu co do grama. Zazwyczaj sypie i leje "na oko". Nie odmierzam miarkami. Nie ważę na wadze. Uczę się mieć miarkę w oczach a wagę w rękach :-) Dosłownie.
W moim przypadku frajda z gotowania jest wtedy, kiedy gotowanie rzeczywiście jest przyjemnością, a nie przykrym obowiązkiem. Moja zupa gotuje się 30 minut. Zupa mojej Mamy 90 minut. Ja jestem zadowolona, że ugotowałam coś fajnego i zdrowego. Moja Mama jest zadowolona ze swojej zupy, ale często wkurzona, że się tyyyyle przy niej nastała. Moje drugie danie to kwestia 20 minut, max 30 minut. Drugie danie mojej mojej Mamy, zaczyna się gotować zaraz po śniadaniu i tak się gotuje do obiadu...
Generalnie, niedzielne gotowanie, pożera mojej Mamie 3/4 niedzieli, zupełnie niepotrzebnie i niestety często mocno niezdrowo, mimo, że smacznie.
Niektóre triki kucharskie moich rodziców, to prawdziwe "dotłuszczacze", których ja osobiście bardzo nie lubię i które uważam za bezsensowne, a które sprawiają że nawet liść sałaty może stać się BOMBĄ KALORYCZNĄ!
Co to takiego?
Już wymieniam:
- smażenie kotletów na bardzo dużej ilości tłuszczu (dosłownie kotlet tapla się w oleju jak w kałuży)
- zaprawianie zup skwarkami ze słoniny
- zagęszczane zup wodą pomieszaną z mąką
- "podlewanie" pieczonego kurczaka tłuszczem, który wyciekł z jego skóry
- polewanie gotowanych warzyw bułką tartą smażoną na maśle
- dolewanie do surówek oleju (że aż się biedna świeci od tej tłustości)
- dodawanie rozmiękczonej w wodzie kajzerki do mięsa na kotlety mielone
- polewanie ziemniaków "omastą", czyli czystym tłuszczem, który wytopił się z mięsa pieczonego, lub który został na patelni po smażeniu
- panierowanie kotletów mielonych w bułce tartej (bez tej bułki to i tak byłby pyszny kotlet!)
- gotowanie zupy na tłustym mięsie, że aż potem w garnku, gdy zupa wystygnie, warstwa tłuszczu oddziela się od wody
- odsmażanie smażonych potraw na kolejnej porcji tłuszczu (np. usmażonego racuszka z jabłkiem odsmaża się na patelni znowu polanej olejem - fuuuuuuuuuuuuuj!!!)
- podsmażanie każdego, jednego biednego warzywka na dużej ilości oleju (bo... podsmażona cebulka jest lepsza, podsmażona papryczka jest smaczniejsza, podsmażony czosnek ma więcej aromatu... i tak w kółko).
Teraz jestem dorosła. Jem co chcę. Ale kiedy byłam mała, jadłam to, co m rodzice dali. A podejrzewam, że gotowali TAK, od zawsze... :-/
Ale ja nie od zawsze wiem, że jest to cholernie niezdrowe. Kiedyś myślałam, że to jest normalne. Dopóki nie zobaczyłam, że u moich koleżanek gotuje się inaczej. Jakoś tak lżej. Musiało minąć kilka długich lat, żebym z takiego jedzenia, jakie serwują często moi rodzice, wyrosła.
Niedzielny obiad zawsze jemy razem. Czyli moi rodzice i moje 2 siostry.
Tylko, że teraz są dwa obiady: moich rodziców i mój.
Ja gotuję kaszę gryczaną oni ziemniaki.
Ja smażę kurczaka na teflonowej patelni na łyżce oliwy, oni ubijają schabowe, obtaczając je w bułce, mące i smażąc na średnio 1/3 szklanki oleju. Ja robię sałatkę ze świeżych liści szpinaku i pomidora z czerwoną cebulą oni gotują marchewkę... żeby zaraz upackać ją całą w smażonej na maśle bułce tartej.
Ich obiad wygląda na ciężki i porcja ma jakieś 1000 kcal.
Mój obiad wygląda kolorowe i lekko i porcja ma jakieś 400 kcal.
Oni zjedzą obiad i muszą iść "poleżeć" bo tak się "napchali".
Ja 5 minut po jedzeniu mogę iść biegać, bo czuję się zupełnie zdrowo i rześko.
Sposób przygotowywania potraw ma znaczenie.
Mój Tata też lubi kaszę gryczaną. Ale jak ją gotuje, to dodaje sporo soli, a ja nie lubię dużej ilości soli.
Mój Tata lubi nawet ciastka owsiane! Ale jego ciastka owsiane, mają wgniecioną w ciasto kostkę masła!!!
A moje ciastka owsiane nie mają ani grama masła, bo zamiast masła wgniatam w ciasto dojrzałe banany.
I można tak wymieniać do jutra...
Rodzaj jedzenia ma znaczenie.
Mój Tata kupi baleron, ja chudą szynkę z indyka. Mój Tata upiecze sam porządną, białą bułę na mące pszennej. Ja zjem grahamkę. Mój Tata posmaruje bułkę grubą warstwą masła. Ja poleje łyżeczką oliwy z oliwek. Heh...
Nam się często wydaje, że takie małe różnice nie mają znaczenia. Że jak zjesz dzisiaj kawałek bekonu do jajecznicy to nic się nie stanie. I jak kupisz biały chleb zamiast ciemnego to się nic nie stanie.
No właśnie.
NIC SIĘ NIE STANIE.
NIC.
NIC w sensie - nic nie schudniesz.
Moja siostra właśnie w ten sposób działa. Je to, co zrobi Tata. Je coś, pod hasłem: "oj dobra, to tylko kajzerka - nie zrobi mi wielkiej różnicy". I ciągle nic nie chudnie. No bardzo, doprawdy dziwne.
MAŁE różnice, mają WIELKIE znaczenie!
Latałam dzisiaj po domu jak wariatka z aparatem, bo chciałam Wam to pokazać.
O różnicach w ZDROWYM i NIEZDROWYM jedzeniu tak naprawdę, nie trzeba dużo gadać. Wystarczy na nie popatrzeć.
Zawsze macie wybór. Zawsze możecie wybrać lepiej albo gorzej. Możecie wybrać dobrze albo źle. Zawsze możecie schudnąć, albo nie schudnąć. To są CIĄGŁE wybory. Nie wystarczy, że postanowisz RAZ, że przejdziesz na dietę. Będziesz musiał lub musiała wybierać CODZIENNIE, a nawet KILKA RAZY DZIENNIE!!!!! Odchudzanie to nie jest jeden wielki krok i jedno wielkie postanowienie. To jest milion małych, codziennych kroczków i milion małych, codziennych wyborów. Im szybciej to zrozumiesz, tym szybciej schudniesz.
Wybór należy do Ciebie.
Poniższe zdjęcia, to zdjęcia z mojego domu.
Ja już wybrałam.
A na czas owocnych przemyśleń, polecam coś, co lubię najbardziej. Porządną kawę :-)
Ostatnio za wiele ruchu u mnie w realu,(tylko nie myślcie że tak bardzo więcej się ruszam jak wcześniej) i dlatego jestem tu jakoś teraz mniej,
ale po 20 września powinno wszystko wrócić do normy.
U mnie na razie waga stanęła w miejscu, to nawet nie takie znów tragiczne. Najważniejsze że nie jest znów tego więcej..
Młodzi mnie zabierają w ,,daleki Świat"hehe (naprawdę się cieszę!!!)
Trzymajcie kciuki za szczęśliwy powrót..
... to dla fachowców ... dla mnie za trudne ... robię po swojemu ... grunt, że waga nie rośnie ... a te fotki znów kuszą ... owoców pełno ... nadganiam jabłkami, śliwkami, gruszkami ... i hrabiego płatkami z mlekiem ... jak małolat ... pozdrawiam ... :)
OdpowiedzUsuńRewelacyjny tekst znalazłaś Uleczko. Tak jakbym o sobie czytała. Z tym, że ja walczyłam z kuchnią swoich teściów. Bo według nich też "wydziwiałam" z tą małą ilością tłuszczu, bez skwarków, śmietany i innych ciężkostrawnych produktów.
OdpowiedzUsuńCieszę się, że wybierasz się w świat!!!!
Powodzenia Siostro Moja! :-)
Myślę, że organizm sam zbuntuje się na to, co dla niego niezbyt dobre. A najważniejszy jest umiar.
OdpowiedzUsuńWyjazd wygląda bardzo tajemniczo, czekam na relację po powrocie a póki co - życzę wspaniałych wrażeń i pozdrawiam serdecznie, Uleczko :)))
Powodzenia Uleczko,szczęśliwej podróży i powrotu.
OdpowiedzUsuńJa schudłam 3kg.w sanatorium,a następnie 1,5 kg "bawiąc" się z wnukiem:) Tera odpoczywam tydzień i obżeram się,ale już w piątek jadę do wnusia i będę za nim ganiać na czworakach:))Pozdrawiam serdecznie.
Swietny tekst.Pozdrawiam serdecznie.Krystyna
OdpowiedzUsuńChciałam Cię hucznie powitać, a Ty gdzieś wybyłaś. Poczekam do powrotu. Pozdrawiam
OdpowiedzUsuń