wtorek, 3 grudnia 2013

Smutne zdarzenie z przeszłości dziś tu wspominam

U Alik,(adres w moich linkach z boku) na blogu dziś czytałam jej post o ludziach niepełnosprawnych umysłowo. Przypomniało mi to historię z bardzo tragicznym i smutnym zakończeniem. A było to tak. Kiedy mój pierworodny syn ukończył 3 rok życia we wrześniu poszedł do przedszkola. Często rano kiedy w szatni go przebierałam w kapcie widziałam trochę starsze przedszkolaki biegnące do okna z wystawą na ulicę i zainteresowało mnie co to tak te dzieciaki tak cieszy, kiedy coś wykrzykują i pokazują paluszkami w kierunku ulicy. A na tej ulicy samiusieńki bez opieki biegł w stronę tego przedszkola maleńki chłopczyk w wieku mojego synka.Sam potem próbował zakładać kapcie a dzieci cały czas mu dokuczały. Żadna z osób dorosłych dzieciom tą niedobrą zabawę zabraniało, ani dziecku nie pomogło ubierać te kapcie. Ja coś takiego długo nie wytrzymuję i nie bacząc na dziwne spojrzenia w moim kierunku pomagałam malcowi i dzieciom pogroziłam palcem mówiąc że to co robią jest brzydkie.  Potem kiedy dłużej już tam się z tym przedszkolem i tymi którzy dzieci przyprowadzały poznałam, dowiedziałam się czyje to dziecko. Ładne najnormalniejsze dziecko, tylko miało pech mieć mamę ociężałą (albo chorą )umysłowo. W prawdzie mieszkali niedaleko tego przedszkola, jednak malec musiał przejść przez wprawdzie strzeżone ,ale jednak tory kolejowe ,
 i przejść jeszcze 2 razy przez jezdnię. A dzieci dokuczały  biedactwu które niczemu przecież było winne. Jedynie dlatego że miał  dziwacznie  zachowującą się matkę.
Rzeczywiście wyglądała i zachowywała się dziwacznie a czasem wulgarnie i agresywnie. Szczególnie kiedy się na swój sposób broniła, albo stawała w obronie własnego dziecka. 
Pamiętam ją potem w szkole, kiedy wrzeszczała od ,,k" na nauczycielki, a powodem były duże kłopoty w nauce  jej biednego dzieciaka. Awcale nie był głupi. Ale niestety w domu zero pomocy, a nauczycielka także miała go w nosie. Nie umiał, no to dwója i już. Pamiętam jak mu łzy leciały, kiedy dostał świadectwo bez promocji do klasy drugiej.
 Miałam w tych latach własne życie zapięte na ostatni guzik, i jak większość pracujących kobiet z dwójką małych dzieci, własne niełatwe życie ,więc potem  utraciłam z oczu sympatycznego chłopczyka.
 Ale najwidoczniej w szkole rozrabiaką nie był, bo byłam wówczas w komitecie rodzicielskim, i o wszystkich sprawiających kłopoty w szkole to się wiedziało. Oj narozrabiał także czasem mój starszy syn w tej szkole,ale jak to czasem chłopcy. Aniołkami to  moi synowie nie byli. Oj nie.
Ale do przodu. 
Pewnego dnia wracałam z pracy i spotkałam po drodze znajomą. Co słychać,  pytam ;To pani nie wie, że ta,,XY" wariatka zabiła swojego męża na oczach swoich dzieci . 
Tragedia straszna. 
Była pijana, i rozbitą butelką od mleka biedaka w brzuch. Horror i straszliwa tragedia.
 Teraz nagle znalazła się pomoc.
 Dzieci wysłano prawie natychmiast na kolonie, bo to był akurat początek ferii,a potem do internatu, i szkoły zawodowe pokończyli z opieką i pomocą naszego Państwa , a matka trafiła pod troskliwą opiekę psychiatry w szpitalu psychiatrycznym.
 Po kilku latach widziałam ją kiedyś w sklepie w Zabrzu, 
czyli była już na wolności.
 Ale oczywiście to najpierw musiało dojść do tak strasznej tragedii, którą mogłoby całkiem możliwe może i nie  być ,
gdyby się tą rodziną zainteresowano grubo wcześniej.


4 komentarze:

  1. Uleczko, teraz nie jest inaczej, Wystarczy ogladać programy interwencyjne w TV. Nieszczęścia, dzieci samopas, często dochodzi do tragedii. I okazuje się, że pani z opieki, pani kurator i inne panie , bywały w domu, gdzie nieszczęście, nic nie wskazywało , że coś złego się dzieje. Paranoja. A tak naprawdę nikt sie nie pochyli nad nieszczęściem. Pozdrawiam serdecznie :)

    OdpowiedzUsuń
  2. Nie powiem że nikt Aniu. Ale ludzie od zawsze wolą tych pięknych zdrowych i bogatych. Zapomniałam dodać, że ten chłopczyk z tego postu wcześnie założył własną rodzinę i jest przyzwoitym człowiekiem z rocznika mojego starszego syna ,czyli już po czterdziestce.Ma nawet własny domek tu niedaleko na wsi .Wiem, to starszy syn o tym mówił ,bo się kiedyś przypadkowo spotkali. Pozdrawiam Aniu cieplutko-;))

    OdpowiedzUsuń
  3. .... ile tych nieszczęść dookoła ... i co ? ... i raczej niewiele ... i perspektyw nie widać ... :)

    OdpowiedzUsuń
  4. ..,,więc zaklinam niech żywi nie tracą nadziei... znasz to przecież. Zdrowia sobie życzmy-;))

    OdpowiedzUsuń

Archiwum bloga